poniedziałek, 31 sierpnia 2009

15 sierpnia 2009 r.


15 sierpnia pokonałem cały dystans maratonu biegiem i złamałem 3:30, mijając metę z czasem 03:28:10. Ten wynik dał mi 101 miejsce w klasyfikacji ogólnej i 31 w kategorii wiekowej. Daje to pewne wyobrażenie o rozkładzie sił w poszczególnych kategoriach.

Początkowo biegnę sam, a od 7 kilometra w sześcioosobowej grupie Przemka Torłopa, pilnując jednak stale założonych 5 minut na kilometr. Połówkę przebiegam z małym zapasem, przed Zbrojownią czeka moja Ukochana i jej mama, uścisk dłoni, pocałunek i pędzę dalej. Przez kilka kilometrów wspomnienie delikatnych warg dodaje mi sił.
Moja grupa rozpada się zaraz za Dolnym Miastem, w okolicach 30 kilometra, kiedy Przemek zostaje w tyle, wyraźnie słabnąc. Dalej biegnę tylko z Mariuszem Zawadą, który ogląda się jeszcze kilka razy na Przemka, ale potem biegnie niestrudzenie, by ostatecznie ukończyć maraton minutę przede mną.
Na 35 kilometrze mijam Boya, który biegnie zgodnie z wyliczonym przeze mnie planem na Westerplatte. Wołam za nim "Śmierć i Płacz", hasło starego klubu, w którego barwach występuje. Ja sam mam na sobie koszulkę GT, koledzy z grupy wołają do mnie, że ładnie biegnę, macham do nich, uśmiecham się.
Kryzys przychodzi po 35 kilometrze, coraz trudniej utrzymać się za Mariuszem, wspinam się na most na Lenartowicza zużywając wszystkie siły, na Dolnym Mieście słaniam się i zostaję w tyle. Najgorsze są trzy ostatnie kilometry, kiedy samotnie walczę z pokusą marszu. Umysł odpływa gdzieś w dal, nie mogę skupić się na tyle, żeby oszacować swój wynik. Most na Elbląskiej, Długie Ogrody i Ogarną mijam jak we śnie, czując tylko potworne zmęczenie i myśl, żeby walczyć do końca. Na Ogarnej uniesiona lekko dłoń, by pozdrowić rodziców i Maćka, który robi zdjęcie, nie mam sił nawet na tyle, by zawołać czy skinąć głową.
Dopiero na Długiej zbieram się w sobie, wiem już, że dokonam tego, piąty raz przebiegnę maraton i czwarty raz poprawię swój wynik. Pozostaje tylko pytanie, o ile i czy złamię magiczne 3:30. Przyspieszam kroku, tłum staje się kolorową plamą. Mijam ratusz i przyspieszam jeszcze bardziej, staję się niespadającą strzałą, pochodnią, myślą... Krzyczę: "Ogień! Ogień!" i uśmiecham się lekko. Chwilę później mijam linię mety.
Gratulacje Starego, medal i kwiaty. Dokonałem tego!