niedziela, 19 stycznia 2014

Ślady na śniegu.

W górach czasem tracę orientację. Ośnieżone zbocza wyglądają podobnie do siebie, kuluary zwodzą pozornym bezpieczeństwem, a kilka śladów na lodowcu zdaje się znaczyć szeroki szlak. Czasem udaje się rozpoznać zwodniczą ścieżkę, rozpoznać ją pośród tylu innych, którym warto zaufać. Uniknąć zdradliwej przepaści czy szczeliny, w którą wpada się nagle, bez żadnego dźwięku, bezszelestnie, kiedy załamie się mostek śnieżny. Ale zdarza się, że wchodzę na taką ścieżkę, pełen nadziei, że doprowadzi mnie do szerokiej przełęczy czy do ludzkich siedzib. Wtedy jestem jak człowiek, który mimo śmiertelnych ran wmawia sobie, że będzie żyć wiecznie.
Utrata orientacji już dwa razy spowodowała, że otarłem się o śmierć - raz na Breche du Rateau, a drugi raz przy zejściu z Aconcagui. Tylko determinacji i sile woli zawdzięczam ocalenie.
Kiedy idę taką fałszywą ścieżką tracę z oczu prawdziwy cel, nie wiedząc, gdzie jestem, nie mogę też być nigdy pewien tego, skąd przybywam i dokąd zmierzam. Jestem jak statek wikingów, zagubiony we mgle - na łasce bezlitosnych bogów.

W czerwcu uwierzyłem w to, że istnieje gdzieś dla mnie szczęśliwe życie. Uwierzyłem w to tak dalece, że ze zdziwieniem neofity patrzyłem na swoje dotychczasowe życie, dziwiłem się, jak mogłem tyle lat trwać w takiej pustce. Gorliwą ręką obalałem swoje idole, swoje rozstawione po uroczyskach świątki. Nie rozumiałem, że niszcząc swój świat, zaprzeczając miłości do gór w ich prawdziwej, niebezpiecznej postaci, przekreślam to, co we mnie najcenniejsze - wewnętrzny kompas, który prowadził mnie wiernie od lat we właściwym kierunku.

Zatoczyłem pełne koło. Zaufałem ludziom, dla których niczym jest zdrada najintymniejszych sekretów, szeptanych bezsenną nocą na ucho, z wilgotnymi oczami wpatrzonymi w nieboskłon. Dałem się prowadzić fałszywej ścieżce, prowadzącej do szczelin, do zagłady.

Ciężko jest wracać po własnych śladach - wie to każdy, kto kiedykolwiek zabłądził w górach czy gdziekolwiek indziej. Każdy krok jest trudny, nogi są jak z ołowiu, idzie się jak we śnie. Do tego czuć palące uczucie wstydu. Ale czasem tak trzeba, trzeba jeszcze raz rzucić wszystko i zawrócić, żeby wyszukać właściwą drogę.

Moja prawdziwa droga prowadzi w góry. Na tych zasadach, które sobie wytyczyłem, zaczynając prowadzenie tego bloga. Krzysztof Kolumb, wyruszając na poszukiwanie nowej drogi do Indii, odrzucał zarówno szlak lądowy Marco Polo, jak i morski Vasco da Gamy. Nie mógł nikomu zaufać. Nie miał do kogo zwrócić się o pomoc. Ludzie nie są godni zaufania.
Naiwnością jest sądzić, że Kolumb78 może dzisiaj zrobić inaczej. Muszę wytyczyć własną drogę, odcisnąć własne ślady na śniegu.