poniedziałek, 10 sierpnia 2020

Chimbo(nie tym)razo.

Na Chimborazo nie udało się wejść. Mam wrażenie, że zrobiłem wszystko jak należy, że te kilka dni w Ekwadorze spędziłem na solidnym przygotowaniu organizmu do wysiłku wspinaczki na szczyt. To jednak nie wystarczyło. Może to kwestia wieku, może specyfika góry? Do schroniska Carell trafiłem po noclegu w górskiej chatce na wysokości ok. 3 800 m. Czułem się dobrze, chociaż udało mi się podczas treningowego spaceru obetrzeć stopy. Zrobiłem kondycyjny spacer w kierunku schroniska Whymper. Nie czułem się wielki jak góra, ale z drugiej strony nie pamiętam, kiedy tak się ostatnio czułem. Po nocy w schronisku poszliśmy przez el Castillo. Zgodnie z przepisami wolno wspinać się wyłącznie w towarzystwie certyfikowanego przewodnika, więc szedłem na linie z indiańskim, starszym kolegą. Powyżej el Castillo śnieżne pola prowadziły nieustannie w górę, bez chwili odpoczynku. I tu zmógł mnie w końcu silny ból w klatce piersiowej. Doszliśmy może do 5800 m., nim po ciągłych przystankach stwierdziłem, że lepiej zawrócić. Problemem było w zasadzie zimno - przez przystawanie straciłem czucie w palcach rąk i nóg, a od miejsca, do którego doszliśmy, czekało nas jeszcze przynajmniej kilka godzin marszu. Zejście zabrało resztę nocy. Jak zawsze trudno powiedzieć, jak skończyłoby się wejście, gdybym podjął inną decyzję. Góra jeszcze trochę postoi, z odrobiną szczęścia uda się na nią wejść następnym razem. Może nawet jeszcze zanim znikną ostatnie śnieżne pola. Resztę wyjazdu spędziłem z N. na poznawaniu cudów Ekwadoru i korzystaniu z "turystycznych atrakcji". A ból w piersiach towarzyszył mi jeszcze przez niemal dwa miesiące, przypominając o porażce. Muszę spróbować jeszcze raz. Pod koniec stycznia pojechaliśmy do Szkocji, na Ben Nevis. Góra niezbyt imponujących rozmiarów, niemniej zimą niebezpieczna i niełatwa. Pierwsze przymiarki robiłem do niej w 2010, ale zawsze coś stało na przeszkodzie. Weszliśmy na szczyt we mgle, po mocno zmrożonym śnieżnym, a może lodowym polu. Dodatkową atrakcją w zejściu była akcja ratownicza z użyciem śmigłowca, na ile zdołaliśmy się rozeznać, jej bohaterami byli spotkani przez nas pani z dwójką dzieci. Dla nas Ben Nevis był łaskawy.