środa, 13 lutego 2013

Gorące nowości.

Czas pędzi jak szalony - czuję się, jakbym wczoraj odpalał rakietę w Brzeźnie, a tymczasem już niemal połowa lutego. W sobotę pobiegłem w Biegu Urodzinowym Gdyni, próbowałem powalczyć o 45 minut, nie udało się. Zawiodło, jak zwykle, niewłaściwe ustawienie na starcie. Przez pierwsze dwa kilometry przeciskałem się pomiędzy ludźmi, zanim wreszcie ścisk nieco się zmniejszył i mogłem znaleźć swoje tempo. Nowa trasa jest dziwna - połowa prowadzi industrialnymi terenami w okolicach basenów portowych, które chyba niewiele osób zna. I z całą pewnością nie będzie tam nigdy kibiców. Może o to chodziło, żeby nie blokować istotnych ulic?
Następny bieg będzie na początku marca - pobiegnę półmaraton, na maraton jeszcze się nie czuję. Ale coraz bliżej jest maraton Cracovia, w którym chciałbym wziąć udział.

Martwi mnie brak stałego, pewnego partnera ściankowego. Chciałbym, żeby była to osoba, która będzie mnie mobilizować, zmuszać do chodzenia na ściankę, do ćwiczeń, do sięgania dalej i dalej. Tymczasem jak we wszystkim innym mój zapał musi wystarczyć i dla mnie, i dla innych. Czuję się tym naprawdę zmęczony.

W marcu prawdopodobnie pojadę do Szwecji z Robertem, kolegą z roboty. Nie miałem na razie czasu, żeby zaplanować jakiś wspin, ale przykro by mi było wrócić z niczym. Mam nadzieję, że coś się uda zrobić. Na pewno natomiast odwiedzimy Uppsalę i Muzeum Wikingów, a w drodze powrotnej zoo w Kopenhadze, gdzie czekają na mnie cztery Diabły Tasmańskie!

Za pół roku będę walił czekanem w lodowce pod Signalkuppe, czy to nie jest cudowna perspektywa? W jej obliczu wszystkie drobne sprawy, związane z życiem zawodowym, przestają mieć znaczenie.