wtorek, 16 czerwca 2009

Mbank Maraton

Przed biegiem miałem przyjemność nocować w Zespole Szkół nr 5, na gołej posadzce. Było dosyć niewygodnie i markotnie, jak to ktoś określił :)
Na szczęście byłem wyczerpany po jeździe pociągiem i około północy spałem już. Poranek był chłodny i po źle przespanej nocy trząsłem się z zimna.
Podczas biegu za to było mi gorąco, i chyba znów miałem udar.
I niestety znów musiałem maszerować, wprawdzie mniejszy odcinek, niż w Krakowie, ale za to czas był znacznie gorszy. Czuję się wyczerpany, chociaż nie biegam znowu aż tak dużo. Poza tym mam jakieś podejrzane bóle stawów.
Po biegu pojechałem taksówką na dworzec i czekając w kolejce dostałem takich mdłości, że zwymiotowałem do śmietnika, jak ostatni żulik gdyński. Na szczęście nie miałem nic w żołądku, więc tylko żółć i sok trawienny spalił mi przełyk. Zapiłem to colą. Dopiero kilka godzin później doszedłem do siebie na tyle, by przejść się do Warsa i napić gorącej herbaty. W Gdańsku czekała na mnie moja ukochana i wszystkie troski gdzieś zniknęły.
---------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Ten blog jest coraz bardziej blogiem biegacza, a nie wspinacza. Ale co zrobić - w tym roku raczej już nigdzie nie pojadę, może w przyszłym, jak trochę się pozbieram finansowo i podszkolę się razem z moim nowym partnerem od liny ;-)

Brak komentarzy: