piątek, 12 lipca 2013

Breithorn.

Za pół godziny wyruszam do Szwajcarii, do Zermatt. Wszystko jest jak we śnie, przez ostatnie półtora miesiąca nie spałem nigdy dłużej niż 4 godziny, więc czuję się oderwany, oddalony od rzeczywistości innych ludzi. Wyjazd do ostatnich minut niemal stał pod znakiem zapytania, a i teraz wyjeżdżam nie wiedząc w zasadzie, czy wszystko jest dograne i czy rzeczywiście w sobotę późnym wieczorem spojrzę na znaną mi dotąd tylko z pudełka doskonałych czekoladek piramidę Matterhornu.
Będę próbował skompletować pięć szczytów Breithornu, a jeśli starczy energii i odwagi - również bliźniaków Castora i Polluxa. Trzymajcie kciuki!

Po raz pierwszy dziwnie się czuję wyruszając; wolałbym zostać. Dziwnie mi z tym nowym uczuciem, tak silnym pragnieniem życia, że zdradliwe piękno gór nie wydaje mi się już tak godne poświęceń. Prawdę mówiąc obawiam się, że to koniec mojej górskiej pasji, która bez szaleństwa nie ma większych szans na realizację. Podczas tego wyjazdu chcę w pogłębionej analizie swoich reakcji, emocji, odnaleźć nową drogę dla siebie, która być może już nie tak eksponowanym terenem, poprowadzi mnie do szczęścia.

W uszach brzmi piosenka nielubianej artystki: Kocham Cię, życie...

1 komentarz:

ana pisze...

Powodzenia, trzymam kciuki.