piątek, 22 maja 2015

Denali.

A więc w końcu naprawdę nadszedł dzień wyjazdu. Opuszczam kraj Piasta Kołodzieja w ostatnim dniu tego niesamowitego tygodnia, w którym gorączka o nieustalonym pochodzeniu rozpalała mnie do białości, a oddech na policzku chłostał jak ognisty bicz. Zabieram ze sobą stos uporządkowanego już sprzętu i ten drugi bagaż, wewnętrzny, który dopiero będę musiał skatalogować i rozmieścić.
Wierzę w to, że wszystko się teraz ułoży, że ten właśnie wyjazd w niedostępne góry Alaski będzie moim aphelium, po którym rozpocznę długą wędrówkę znów do słońca.
Uważałem siebie za pechowca, któremu wiatr zawsze wieje w oczy. Może i tak jest - peszek często mnie odwiedza, a biedzie mówię po imieniu. Ale na najgłębszym, najistotniejszym poziomie jestem niesamowitym szczęściarzem. Mam coś, o czym ci wszyscy wybrańcy losu mogą tylko marzyć. Otaczają mnie ludzie wspaniali, wartościowi, za których dałbym wszystko. Nie zawsze potrafię odwzajemnić ich miłość tak, jak na to zasługują. Ale chciałbym w końcu się na to zdobyć.
Mam po co wracać, jak nigdy przedtem, bo na dnie serca niosę nasiono nadziei.

2 komentarze:

Hanna pisze...

i te osoby, które kochasz będą na Ciebie czekać :* :*

Anonimowy pisze...

http://fb-694.lifebuzz.com/sea-mountains/

Skojarzyło mi się z Tobą.