środa, 10 sierpnia 2016

Solo.

Wyruszając samotnie w góry, staję twarzą w twarz z własną słabością i śmiertelnością. Pozbywam się złudzeń, przestaję się oszukiwać, że jest jakiś sens w osiąganiu szczytu, w braterstwie liny czy w subiektywnych, estetycznych wrażeniach. Uświadamiając sobie absurd życia, zwracam się w stronę samego już tylko dążenia, zmęczenia, chrapliwego oddechu, ciepła promieni słonecznych i zimnych kropel deszczu na twarzy. Nic więcej nie ma i niczego więcej nie potrzeba. Każda myśl i uczucie skazane są na zagubienie w nieskończoności czasu. Nasz bunt nic tu nie zmieni, ale rezygnacja oznacza wyzbycie się człowieczeństwa, co tak dobrze wyraził Roy Batty.

Orfeusz zszedł do piekieł, by błagać Hadesa o życie Eurydyki. Ale nie ma żadnego powodu, by schodzić tam ponownie, to byłoby nadmiernym i zbytecznym okrucieństwem. Idąc samotnie w góry, podróżuję jednocześnie w głąb siebie, w ciemność i rozpacz. To niełatwa droga, ale nie ma już z niej odwrotu. Albert Camus napisał, że wielka odwaga to oczy otwarte na światło i na śmierć. Kiedy raz otworzy się oczy, nie można już ich zamknąć bez żadnych konsekwencji, pod powiekami bowiem stale już widać obraz prawdy. Przekreślając nadzieję, widzę już tylko prawdę: bezsens powrotu.

1 komentarz:

ana pisze...

Dobrze, że jesteś :-)